Koty, które najczęściej pojawiały się (i nadal je spotykamy) w ogrodzie mają biało-czarne umaszczenie.
środa, 5 lutego 2014
przybłędy
poniedziałek, 3 lutego 2014
Jak to się zaczęło
W centrum mojego rodzinnego miasta, w pięknym, dużym i cichym ogrodzie moich Dziadków co jakiś czas zjawiały się z wizytą koty. Przychodziły czasami na dłużej, na krócej, ale wybierały sobie innych opiekunów i karmicieli. Aż do czasu gdy w ogrodzie zjawiła się czarna kotka...
Piękna czarnulka, którą mój Dziadek pieszczotliwie (i przyznać trzeba oryginalnie ;) nazywał "Miśką", zapoczątkowała uczucie, jakim dziś szczerze darzę (zwłaszcza swoje) sierściuchy.
Miśka z fotografii była, a raczej powinnam napisać - jest nadal - mądrym i kochanym kotem. Wydaje się, że przez jej przepełnione mądrością spojrzenie i dostojną postawę jest bardziej doświadczona życiem i przez to wyrozumiała niż niejeden człowiek. Spoglądając na nią ma się wrażenie, że zna odpowiedzi na nurtujące nas pytania i mimo tego potrafi zachować spokój ducha. A jej delikatne i wymowne "miauu" w odpowiedzi na zadawane swego czasu filozoficzne pytania ma tyle wdzięku i gracji, że rzec się chce - jaka dyplomatyczna odpowiedź!
Wychowała między innymi trzy piękne czarne koteczki - jeden z tych maluchów jest mamą moich dwóch czekoladek. Ale o nich następnym razem.
Babcia Miśka mieszka teraz najprawdopodobniej w sąsiednim ogrodzie, ale z tego co mi wiadomo, nie zjawia się już często u Dziadków - zapewne z racji nie wchodzenia sobie w drogę z jej córką - mamą moich kociaków (skądinąd jeden z nich jest również pieszczotliwie nazywany "Miśką").
Czarnulka ze zdjęcia zasłyneła przede wszystkim z matczynego podejścia do swoich dzieci. To, w jaki sposób się nimi opiekowała i jaka była dla nich delikatna spowodowało, że nikt z nas nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Byliśmy pełni podziwu jak matka kocia opiekuje się swoimi dziećmi. Zaskarbiła sobie naszą szczerą przyjaźń.
Jej spokojny i ułożony charakter oraz oddanie, zwłaszcza moim Dziadkom, spowodowały, że mimo iż już nie spotykamy jej w ogrodzie - każdy z nas pamięta kochaną Miśkę, od której wszystko się zaczęło...
Piękna czarnulka, którą mój Dziadek pieszczotliwie (i przyznać trzeba oryginalnie ;) nazywał "Miśką", zapoczątkowała uczucie, jakim dziś szczerze darzę (zwłaszcza swoje) sierściuchy.
Miśka z fotografii była, a raczej powinnam napisać - jest nadal - mądrym i kochanym kotem. Wydaje się, że przez jej przepełnione mądrością spojrzenie i dostojną postawę jest bardziej doświadczona życiem i przez to wyrozumiała niż niejeden człowiek. Spoglądając na nią ma się wrażenie, że zna odpowiedzi na nurtujące nas pytania i mimo tego potrafi zachować spokój ducha. A jej delikatne i wymowne "miauu" w odpowiedzi na zadawane swego czasu filozoficzne pytania ma tyle wdzięku i gracji, że rzec się chce - jaka dyplomatyczna odpowiedź!
Wychowała między innymi trzy piękne czarne koteczki - jeden z tych maluchów jest mamą moich dwóch czekoladek. Ale o nich następnym razem.
Babcia Miśka mieszka teraz najprawdopodobniej w sąsiednim ogrodzie, ale z tego co mi wiadomo, nie zjawia się już często u Dziadków - zapewne z racji nie wchodzenia sobie w drogę z jej córką - mamą moich kociaków (skądinąd jeden z nich jest również pieszczotliwie nazywany "Miśką").
Czarnulka ze zdjęcia zasłyneła przede wszystkim z matczynego podejścia do swoich dzieci. To, w jaki sposób się nimi opiekowała i jaka była dla nich delikatna spowodowało, że nikt z nas nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Byliśmy pełni podziwu jak matka kocia opiekuje się swoimi dziećmi. Zaskarbiła sobie naszą szczerą przyjaźń.
Jej spokojny i ułożony charakter oraz oddanie, zwłaszcza moim Dziadkom, spowodowały, że mimo iż już nie spotykamy jej w ogrodzie - każdy z nas pamięta kochaną Miśkę, od której wszystko się zaczęło...
Subskrybuj:
Posty (Atom)