niedziela, 2 marca 2014

pierwsze pokolenie

   kocia babcia zasłynęła ze swojego matczynego podejścia do swoich kocich dzieci. Tak nas wszystkich tym ujęła, że nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Zaczęliśmy się troszczyć o kocią ferajnę co po dziś dzień pozwala nam obserwować kocią wielopokoleniową rodzinkę. 
   pierwsze dzieci kociej babci to trzy, czarne jak smoła kociaki, z uszami jak nietoperze.


   siedziały sobie skulone w schowku na drewno - miejscu, w które zawsze kocie mamy przynoszą u naszych dziadków w ogrodzie swoje dzieci - aby tam je wychować. Zapach drewna towarzyszy więc maluchom od początku. Może dlatego moje kociaczki najbardziej upodobały sobie drewniany żwirek w kuwecie...?
   kocie maluchy nie różniły się od siebie zbytnio. Próbowaliśmy zgadywać który z nich ma krótszy ogonek, któremu bardziej świecą się oczka, który ma czarniejszą, bardziej usmoloną sierść od pozostałych, a który ma najwięcej białych włosków na szyjce. Na wiele to się nie zdawało, poneiważ następnego dnia zgadywaliśmy który jest który od początku. Z czasem dopiero kociaki zaczęły kształtować swój charakter i można było je rozpoznawać po sposobie spędzania czasu - na denerwowaniu pozostałych, na licznych psotach, rozbojach, podgryzaniach, siedzeniu w kącie, chowaniu się, zaglądaniu w różne miejsca, zwiedzaniu, itd. itd.


   koteczki okazały się bardzo pojętnymi stworzeniami, chętnymi do wszelkich zabaw. Można było patrzeć na nie godzinami - jak się bawią, gryzą, liżą wzajemnie, chowają, drażnią. Miłe usposobienie i aksamitna sierść kociaków sprawia, że patrzymy na te zwięrzęta jak na żywe, kochane maskotki, pełne spokoju, miłości, delikatności - nic tylko tulić i głaskać. A jednak co jakiś czas te malutkie kociaki przypominały nam o tym, że są drapieżnikami posiadającymi kły i pazury po to, żeby zabijać.



   najpiękniejsze, najzabawniejsze i najszczęśliwsze chwile kociaków to te, które spędziły na swawoli i psotach.


   kocia babcia (ówczesna mama) całkiem spokojnie znosiła wariacje swoch dzieci i ich ciągły pociąg do jej licznych piersi aby zaspokoić niezaspokojony głód. Kociaki były zawsze chętne pociągnąć biały, ciepły napój prosto od matki, często przy tym tarasując się wzajemnie i wykłócając o najlepsze miejsce. Gdyby mogły mówić, zapewne ciekawe dialogi możnaby usłyszeć w trakcie "zdobywania cycka".


   dziś nie ma już dwójki z dzieci babci kociej. Przeżyło tylko jedno kocie dziecko - matka moich dwóch czekoladek. Niestety tak to już jest w wolnym i swawolnym życiu podwórkowego kota - raz lepiej raz gorzej. Warto jednak pamiętać, jak pięknie prezentowała się cała rodzinka wygrzewając się w sierpniowym słoncu roku 2010. Jakie te małe pędraki głodne były świata i swojego krótkiego życia. Jakie zachłanne wrażeń, zabawy, mleka i parówek... Oj ile parówek zjadły...


   na koniec zdjęcia ze szczęśliwego okresu kociej babci i jej trójki kapryśnych, smolistych, kochanych dzieci, wśród których dorastała kocia mama dwóch czekoladek.












środa, 5 lutego 2014

przybłędy

Koty, które najczęściej pojawiały się (i nadal je spotykamy) w ogrodzie mają biało-czarne umaszczenie. 


Podejrzewam, że ojcowie naszych wielopokoleniowych koteczek wyglądają właśnie w ten sposób jak na zdjęciach. Może któryś z tych kotów jest ich ojcem? Kto wie. Sęk w tym, że tatusiowie nigdy nie chcą się ujawniać. Może boją się, że nie sprostają obowiązkom wychowawczym? Albo obawiają się alimentów? Generalnie swoje maluchy mają zawsze w głębokim poważaniu. Czasami przechadzają się po dziadkowym płocie, ale zapytane wprost czy któryś z nich przyznaje się do dzieci - odwracają się ogonem i ani widu ani słychu po nich.



poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak to się zaczęło

W centrum mojego rodzinnego miasta, w pięknym, dużym i cichym ogrodzie moich Dziadków co jakiś czas zjawiały się z wizytą koty. Przychodziły czasami na dłużej, na krócej, ale wybierały sobie innych opiekunów i karmicieli. Aż do czasu gdy w ogrodzie zjawiła się czarna kotka...


Piękna czarnulka, którą mój Dziadek pieszczotliwie (i przyznać trzeba oryginalnie ;) nazywał "Miśką", zapoczątkowała uczucie, jakim dziś szczerze darzę (zwłaszcza swoje) sierściuchy.

Miśka z fotografii była, a raczej powinnam napisać - jest nadal - mądrym i kochanym kotem. Wydaje się, że przez jej przepełnione mądrością spojrzenie i dostojną postawę jest bardziej doświadczona życiem i przez to wyrozumiała niż niejeden człowiek. Spoglądając na nią ma się wrażenie, że zna odpowiedzi na nurtujące nas pytania i mimo tego potrafi zachować spokój ducha. A jej delikatne i wymowne "miauu" w odpowiedzi na zadawane swego czasu filozoficzne pytania ma tyle wdzięku i gracji, że rzec się chce - jaka dyplomatyczna odpowiedź!

Wychowała między innymi trzy piękne czarne koteczki - jeden z tych maluchów jest mamą moich dwóch czekoladek. Ale o nich następnym razem.

Babcia Miśka mieszka teraz najprawdopodobniej w sąsiednim ogrodzie, ale z tego co mi wiadomo, nie zjawia się już często u Dziadków - zapewne z racji nie wchodzenia sobie w drogę z jej córką - mamą moich kociaków (skądinąd jeden z nich jest również pieszczotliwie nazywany "Miśką").

Czarnulka ze zdjęcia zasłyneła przede wszystkim z matczynego podejścia do swoich dzieci. To, w jaki sposób się nimi opiekowała i jaka była dla nich delikatna spowodowało, że nikt z nas nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Byliśmy pełni podziwu jak matka kocia opiekuje się swoimi dziećmi. Zaskarbiła sobie naszą szczerą przyjaźń.

Jej spokojny i ułożony charakter oraz oddanie, zwłaszcza moim Dziadkom, spowodowały, że mimo iż już nie spotykamy jej w ogrodzie - każdy z nas pamięta kochaną Miśkę, od której wszystko się zaczęło...